"Od strony ulicy Glinki w Bydgoszczy
drogę na Niziny wskazuje ogromny, rozłożysty, dwupienny orzech
włoski. Stoi tuż nad strumykiem. Ulica Niziny, jak sama nazwa
wskazuje - dolinką przedziera się przez Wzg6rze Wolności, przez
Wyżyny, małymi domkami rozkłada się pod szerokim, dwupasmowym
wiaduktem, wychodząc swą polną drogą prosto na ulicę Ujejskiego.
Niedługi będzie żywot ulicy Niziny. Wyrok zapadł.
Nadejdzie pora
wyburzeń, kilofy zaczną wyrywać z murow pierwsze cegły, przyjdą
spychacze. Mieszkańcy ulicy Niziny już o tym wiedzą. - Nad
strumykiem pójdzie szeroka, asfaltowa jezdnia - mówią z żalem, ze
smutkiem, a niektórzy i z dumą. 78-letnia Anna Szudzichowska
zreumatyzowanymi rękoma dorzuca drewienka do kuchenki. Od 14 lat
jest wdową. Ale tu przy ulicy Niziny l urodziła swoje dzieci,
pochowała męża. Pamięta, że tę działkę kupili w 1935 roku.
Mierzyła dokładnie 2327 metrow. Nie od razu stawiali dom. Plac już
był, ale nie było dość pieniędzy. Dopiero w 1939 r., niemalże w
przededniu wojny, stanął ten nieduży domek, skromny i niski. Ulica
Niziny liczy sobie przeszło 60 numerów. Po obu stronach polnej
drogi stoją sobie domki maluśkie, całkiem zaryte aż do parapetów
okiennych w ziemi, zda się, że budowniczowie ziemiankę raczej
chcieli postawić. Inne pretendują do miana lepszych, bogatszych -
czworoboczne, kanciaste, dwupiętrowe. I jeszcze inne zlepione z
gliny, niegliny, z czerwonej cegły, nie takie dobre jak tamto, ale
jeszcze nie najgorsze. Walmir Gocki mieszkający tu od dzieciństwa
mówi, że w domach tych cała ich krwawica, serce i praca. Kiedy
jego ojciec przyszedł tu w 1933 roku piękna to była okolica.
Powietrze czyste, a ze strumyka to stary Mison, który mieszkał ńa
góce, wodę pił. Stary Mison był właścicielem ogromnego
gospodarstwa. Do niego należały dzisiejsze ulice Serbska,
Chorwacka, Bułgarska. Z czasem podzielił swoją ziemię na nieduże
działeczki i sprzedawał chętnym. Stary Mison był to człek
sprytny i obrotny. Działka kosztowała dajmy na to dwa tysiące.
Mówił stary Mison - masz tylko sto? Daj sto... Będziesz mi winien
1900 zł i czynsz będziesz płacił miesięcznie po 19 zł. Dasz
drugie sto, będziesz winien 1800, a czynsz wyniesie 18 zł... -Taki
był sprytny i obrotny Mison, który mieszkał na górce... Ale
ludzie chcieli mieć własny dom i chociaż drogo brał, zagryzali
zęby, zaciskali pasa i kupowali rozparcelowaną ziemię i własnymi
rękoma stawiali domy.
Dziś o Nizinach mówi się, że to ulica
ludzi starych. Choć i oni po trosze wykruszają się. Babcia Gocka
liczy sobie 80 lat, wygląda na 60, a werwy ma w sobie tyle, że jej
wnuczka zazdrości. Babcia Gocka zna dobrze ludzi z Nizin. I Annę
Szudzichowską, co od 10 lat z domu nie wychodzi - bo tak
zreumatyzowana - i młodych Szudzichowskich, co sobie tuż za domkiem
matki piękny dom postawili, ale o staruszkę dbają - nie można
powiedzieć. Sobiesińskiego też zna, i Polewskich. W tym roku dużo
starych ludzi umarło. Ogorzejowa, która mieszkała tu od dobrych 40
lat i pani Sobiesińska. Syn babci Gockiej, Walmir, który mówi o
sobie, że kocha przyrodę i młodzież - twderzi, że ludzie z Nizin
to ludzie szczególni. Może nie żyją ze sobą zbyt zażyle, ale
pomagają sobie wzajemnie. A to już dużo. ' Nie chodzimy do siebie,
nie spotykamy się. Na naszej ulicy nigdy też nie było pijaków i
awanturników. Spokojnie się mieszkało. Może niektórzy samotni to
sobie w cichości popijali. Młodzi teraz uciekają z Nizin, a starzy
żyją na walizkach.
Część gruntów już wykupiono, Annie
Szudzichowskiej za orzech zapłacili 1100 zł. Goccy za 15-letni,
może nie tak piękny, dostali 500 złotych. Któż jednak wyceni
pracę na tej ziemi. Kiedy Goccy zamieszkali w swoim niedużym, z
czerwonej cegły zbudowanym, domku - strumyk, w którym niegdyś
ciemiki, a niektórzy twierdzą, że i pstrągi pływały - zalewał
ziemię i ogródki. Dwa metry czarnej, żyznej ziemi nawieżli Goccy,
podnieśli swój ogródek i jeszcze ostatniego lata pięknie w nim
maciejka, nastrucje, piwonie i róże kwitły. W tym roku, w nowym
roku nie wiadomo czy zakwitną. Pójdą pod kilofy śliwy, morele,
jabłonie, grusze. Zginą zmiecione warzywniki z sałatą,
pietruszką, marchwią, rozsypią się kurniki i gołębniki.
Wincenta Zakrzewska' (po ojcu Wincentym swoje imię nosi) ma domek nr
38. Pilnuje go śmieszny, czarny piesek: Misiek.
Zakrzewska mieszka
tu 30 lat. Najpierw pracowała młoda Wincenta w zakładach
chemicznych, potem w "meblach". Kupiła ten plac od urzędu
(stary Mison już nie żył) i od Szulcowej co po drugiej stronie
drogi mieszkała. Wzięła pożyczkę z urzędu i pobudowała się.
Myślała, że do końca swoich dni przyjdzie jej tutaj żyć. Ale
jak te nowe bloki na górze postawili, to i życie uprzykrzone się
stało. Niemożliwe są dzieciaki z tych domów. Dachówkę potłukły,
warzywnik stratowały, kamieniami rzucają... W domu słońca za
wiele nie ma bo niski i okna nieduże. Padnie chyba klonik, co go tak
hołubiła, a i "sparagusy" więdną. W altanie to ma latem
kwiaty niebywałe. Pelargonie różne, róże... Wincenta Zakrzewska
od 1971 roku jest na emeryturze. Gdy już na nią poszła myślała
sobie, że na kwiatach, owocach, włoszczyźnie, co je hoduje w
ogródku, dorobi sobie drugą emeryturę. A tu ogród jut zabrali. 6
drzew owocowych wycięto. Najbardziej to szkoda śliw, 15 lat czekała
na owoce i gdy tylko zaczęły rodzić jakna leży, gałęzie były
tak ciężkie, że "wypory musiałam im dać" .:.....
trzeba było ogród skazać na śmierć.
I te dzieciaki. Niszczą
nawet to co Wincenta Zakrzewska jeszcze posadzi. "Taki mały
gzub, może czteroletni, przyszedł kiedyś i rabarbar rwie. A dwie
dynie, co miałam pod szopką też zginęły. Kiedyś wykopali
zagonek stokrotek i pod blokiem sobie posadzi1i. Ide ulicą patrzę,
toż to moje stoskrotki w ziemi bieleją...". Poszłaby do
nowych bloków, nawet chętnie. Ciepła woda by była, wychodek też
na miejscu, ganiać na podwórze by nie trzeba było – i inne
kłopoty człowiekowi z głowy by spadły. Tylko kiedy to się
stanie... Do tego domku po Szulcowej to sukcesory się sprowadzają,
z piętnastu ich tam na kupie siedzi i też czekają na nowe
mieszkanie. I młodzi się cieszą, a starzy płaczą...
Cieszy się
siostrzenica Wincenty Zakrzewskiej, co przyjechała z Ciechanowa, z
drugiego krańca Polski, że ciocia przeniesie się do ciepłego
mieszkania. Hanna będzie pracować w Bydgoszczy. Teraz zaczepiła
się na chwilę w "Pasamonie" na taśmie. Ale tylko
dlatego, że blokada etatów i gdzie in- dziej nie przyjmują. Chodzi
na zaoczne, maturę zrobi i pójdzie do biura.. Zawsze to za biurkiem
lepiej się pracuje, a i urzędniczką zostać to też lepiej
brzmi... Ale póki to nastąpi, musi wstawać o czwartej i do roboty
lecieć. Takie się jej różne przypadki zdarzają przez to wczesne
wstawanie i późne przychodzenie. Ciocia się śmieje i nte wierzy,
bo nigdy na Nizinach takie rzeczy się nie zdarzały. Nawet ludzie
nie kradli. Hanna może opowiedzieć o tych swoich przygodach, choć
trochę się wstydzi. Idzie kiedyś, ciemno, bo to zaledwie godzina
piąta rano, wspina się pod górę tam koło mostu i widzi, że ją
dogania taki młody jeden. Wyminął ją i poszedł po samochód.
Minęła ten samochód i idzie dalej... I wtedy to "przystąpił..."
Patrzy Hanna, a on cały rozpięty. Przestraszyła się, ale on też
się przestraszył. Dwa razy ją "przystępował" i teraz
boi się sama chodzić: - Ciocia ty się nie śmiej bo tę jedną
sprzątaczkę, co tu mieszka też jeden "przystępował..."
Ciocia Wincenta jednak się śmieje: - 22 lata tu chodziła, zboże
rosło do samej piersi i nikt jej nie "przystępowal". Ani
mnie, ani nikogo... Zmieniają się czasy i ludzie się zmieniają.
Teraz po tamtej stronie strumyka droga pójdzie. Nie będzie
strumyka, nawet tego pełnego skorup i garnków. Nie będą ludzie
przychodzili na spacery. Nawet kury nie chcą się dobrze chować. Na
wątrobę padają. A pomyśleć, że jeszcze do niedawna ludzie tu
krowy, kozy, a nawet konie trzymali... Walmir Gocki mówi: -
Kopaliśmy tę ziemię własnymi rękami. Ryliśmy ją i była nasza.
Tak jak w muzeum są rzeczy bezcenne, tak dla nas bez ceny jest nasza
ziemia, którą użyźnialiśmy własnym potem i krwawicą... Jego
żona Antonina Gocka: - Na drugi rok nas wykwaterują. Umrzemy w
nowych domach. A polskie porzekadło mówi, że starych drzew się
nie przesadza... Ewa Zielińska kocha swoją babcię i o babci
Gockiej może opowiadać godzinami. Mówi, że wujek i babcia
przyzwyczaili się tutaj mieszkać, choć w gruncie rzeczy wcale sie
tutaj najłatwiej nie mieszka. Drwa na opał trzeba narąbać, o
węgiel zadbać, ciepłej wody nie ma, a u niektórych to nie ma
nawet zimnej w mieszkaniach i do studni po nią trzeba chodzić, w
wiadrach dźwigać. Latem korzysta się z wychodka na podwórzu, a
zimą doskwierają kłopoty z oczyszczaniem zamarznięłtego na kość
szamba... Nawet żadnego sklepu na Nizinach nie ma.
Czy jest więc
czego żałować? Młoda Zielińska twierdzi, że nie ma. I trzeba
iść do nowoczesnych bloków. Ale jakże nie żałować tu
warsztatu, który stoi na podwórzu i zawsze można sobie w nim
podłubać. Czy ul naprawić, czy półkę do pokoju żony
zmajstrować. Jakże nie żałować gołębi, co je 68-letnia
Zakrzewska hołubi i dokarmia. Jakże nie żałować tych róż i
nagietków w ogródkach. Maciejki i rezedy co latem pachną
oszałamiająco i człowiek myśli, że na prawdziwej wsi mieszka, z
dala od zaduchu wielkomiejskiego ośrodka, od hałasu rozjeżdżających
się samochodów. Jakże nie żałować śliw, latem dających owoc
słodziutki i pachnący, ciężki i ogromny, fioletowy. I tego
orzecha Szudzichowskiej, który był milczącym świadkiem narodzin i
śmierci wielu mieszkańców Nizin. Orzech, który jej mąż przed
wojną posadził. Anna Szudzichowska twierdzi, że jak jeszcze
doczeka to pójdzie do nowych bloków. Zobaczy jak tam się mieszka,
bo ludzie powiadają, że bardzo dobrze... Ale teraz, to sobie drzwi
latem otworzy, prosto na podwórze, i wdycha zapachy z jej ogródka.
A tam? Tam w nowym bloku? - W nowym bloku przy oknie będę
umierać... A Walmir Gocki powiada: - W Wierzchucinie mam swoją
pasiekę, bo pracować lubię od rana do wieczora. Na akordeonie też
gram i na gitarze. Kocham tę ziemię. bo tu cała moja młodość.
Inne chłopaki ganiały po tych ogrodach, co tu kiedyś na Wyżynach
były, po tym wzgórzu, co dziś Wzgórzem Wolności zowie - a ja
byłem od zarania pędzony do roboty przez ojca i matkę. I w
ogrodzie trzeba było zrobić i dom wykańczać. Z tego naszego
orzecha tylko pień się już ostał.
Zginie nasza ulica i te kaliny,
co dziś jeszcze rosną po drugiej stronie drogi. Wie pani widziałem
kiedyś bardzo udany rysunek, to był jak rysunek naszych Nizin.
Toczy się ogromny walec, niszczy małe domki i ogródki, drzewa....
a tam, gdzie przejechał, wyrastają jak grzyby po deszczu ogromne,
nowe bloki..."
Mała powódź na Nizinach - zdjęcie Bydziak 1958 |
Tekst autorstwa Bożenny Szymańskiej z Kalendarza Bydgoskiego 1982
Bądź na bieżąco dzięki facebookowi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz