poniedziałek, 22 lipca 2013

Otto Leichnitz - hitlerowski sterylizator czasu niemieckiej okupacji

W Kalendarzu Bydgoskim 1970 natknąłem się na artykuł pana Edmunda Pyszczyńskiego z Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich. Pisał w nim o sterylizowaniu ludzi pochodzenia cygańskiego w Dr. Staemmler Krankenhaus (dzisiejszy szpital im. Jurasza) przez jednego z pracujących tam lekarzy. Co się stało z tym lekarzem i dlaczego nigdy nie poniósł konsekwencji swoich zbrodni?




Kilka miesięcy po ogłoszeniu Ustaw Norymberskich, uznających Żydów za "podludzi", rozszerzono pojęcie "untermenschen" o Cyganów. Według nazistów był to lud, który ze względu na koczowniczy, "tymczasowy" sposób życia był niezdolny do funkcjonowania w totalitarnym społeczeństwie, wobec czego musiał zostać wyeliminowany. Romów pozbawiono praktycznie wszystkich praw, zaczęto wysyłać ich do obozów koncentracyjnych oraz na każdym kroku dyskryminować. Analogicznie do żydowskiego określenia Szoah, Cyganie swój pogrom nazywają Porajmos - "pochłonięcie".

Za Roma, podobnie jak za Żyda, byli uznawani nie tylko ludzie kultywujący kulturę tych narodów, ale także tacy, którzy na kilka pokoleń wstecz mieli choć jednego "nieczystego" przodka. Niejednokrotnie represjom poddawane były osoby, które w ogóle nie identyfikowali się z kulturą Romską czy też Żydowską. Jedną z form takich represji była przymusowa sterylizacja. Osoba poddana takiemu zabiegowi nie jest w stanie mieć dzieci, a jeśli ma to miejsce na masową skalę - naród skazany jest na wymarcie. O to właśnie w "sprawie cygańskiej" chodziło Hitlerowi. 

Zbrodnia ta dotknęła także Bydgoszcz, która została włączona do Trzeciej Rzeszy w 1939 roku. Miała ona miejsce we wspomnianym Dr. Staemmler Krankenhaus. Panu Pyszczyńskiemu na podstawie relacji udało się ustalić, że osobą dokonującą zabiegów był "człowiek wysoki, około trzydziestoletni". Jedna z ofiar wyznała, że nieznany jej pielęgniarz ujawnił nazwisko ów doktora - był to doktor Leichnitz. Panu Pyszczyńskiemu z Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich udało się jeszcze ustalić, że "lekarz" był to Otto Leichnitz,  urodzony 14 grudnia 1912 roku w Bydgoszczy jako syn tutejszego rzeźnika. Praktyki lekarskie rozpocząć miał w 1938 roku u doktora Erwarda Soboczyńskiego. Ostatni raz widziany był w mieście tydzień przed wkroczeniem Armii Czerwonej. Pan Edmund pisze, że "ślad po nim zaginął", a za swe zbrodnie nigdy nie odpowiedział.

Nie udało mi się odnaleźć żadnych późniejszych publikacji o tej osobie ani o jego dalszych losach. Sprawę Leichnitza prawdopodobnie odłożono gdzieś na półkę i nie rozwiązano. Spróbowałem poszukać czegoś na własną rękę. Oto co udało mi się ustalić na jego temat do tej pory: 

Otto Ernst Leichnitz urodził się w Bydgoszczy 14 grudnia 1912 roku jako syn Berthy Mathildy Karau (urodzona 15 lutego 1879 w Gross Schittno - dzisiejsze Sitno - umarła 24 lutego 1962 w Boizenburgu/Elbe) oraz bydgoskiego rzeźnika Ludwiga Juliusa Leichnitza, urodzonego 8 lutego 1861 w Mozgowinie, zmarłego 3 września 1939 roku podczas tzw. krwawej niedzieli. Został zabity na ulicy Młyńskiej, przy Młynie Petersona. Tego dnia zginęło tam 23 Niemców. Świadek Paul Sikorski, miał zeznawać:

"W niedzielę, trzeciego września 1939 roku, około szóstej rano, poszedłem do młyna wyłączyć światło oraz turbinę. Idąc tam, nagle usłyszałem głośne krzyki od strony nasypu kolejowego. W odległości około 100 jardów zobaczyłem grupkę kolejarzy, cywilów i wojskowych bijących bagnetami, kolbami i pałkami siedem osób w wieku 20-60 lat. Otoczyli swoje ofiary. Podbiegłem bliżej i usłyszałem jak krzyczą po polsku: "zabić Niemców!". Zobaczyłem tryskającą krew. Odwróciłem się jednak, gdy spostrzegłem, że ta banda chce i na mnie skoczyć. Wróciłem o dziewiątej i obejrzałem ciała. Dwie ofiary miały wydłubane bagnetami oczy. Ich oczodoły były puste, była tam tylko krwawa masa. W przypadku trzech innych ofiar czaszki były rozbite, a mózg leżał jard od ciała. Pozostałe ciała były całkowicie rozwalone. Jedno z nich było całkowicie rozcięte, otwarte. Dwójka ofiar była mi znana, to był Leichnitz, rzeźnik z Jagershof, oraz Pan Schlicht" (pełny tekst zeznania po polsku na dole)

Ludwig Leichnitz widnieje w przedwojennych księgach adresowych Bydgoszczy zameldowany wraz ze swoim synem Ottonem przy ulicy Grunwaldzkiej 119/2. Swój zakład rzeźniczy prowadził tuż obok, w kamienicy o numerze 121. Powołam się na to, o czym pisał pan Pyszczyński - nie zachowała się dokumentacja dowodzaca jednoznacznie faktu masowej sterylizacji Cyganów w naszym mieście, jednak nie znaczy to, że nie miała miejsca. Zachowały się księgi przyjęć z lat 1941-1945, gdzie istnieje kilka wpisów ze stycznia i lutego 1944 mówiących o "sterilisierung" kilku osób narodowości romskiej, za którą zapłacić miał Reichskriminalpolizeiamt (czyli Policja Kryminalna) co świadczy o odgórnym, administracyjnym nakazie dokonywania takich zabiegów w Dr Staemmler Krankenhaus. Większość zabiegów prawdopodobnie została ukryta, o części z nich mogły nie wiedzieć nawet same ofiary, jednak udało się udowodnić jego przeprowadzenie u co najmniej kilku osób. Panu Pyszczyńskiemu ślad się urywa w ostatnią niedzielę na tydzień przed wkroczeniem Armii Czerwonej. 

W relacji Mein Leben in Pommern ("Moje życie na Pomorzu") autorstwa Erny Schlumm odnajdujemy bardzo ciekawe informacje. Otóż w 1946 roku trafia ona do Boizenburga. Stres i napięcie związane z podróżą wywołało u niej na tyle potężne problemy żołądkowe, że musiała udać się do szpitala. Ból był tak silny, że "ledwo się trzymała", mimo to lekarz ją przyjmujący nakazał jej jeść biały chleb, ponieważ nie mógł zapisać jej jakichkolwiek leków. W celu ich przepisania odesłał ją do do ordynatora szpitala, którym był "młody i sympatyczny mężczyzna, w wieku 34 lat" (!!). Nietrudno policzyć, że od urodzenia Otto w 1912 roku do 1946 minęły dokładnie 34 lata. Jej dalsza relacja jest jeszcze ciekawsza:


"Zapytał uprzejmie co mi dolega, uważnie wysłuchał, po czym zbadał rękoma mój brzuch. Kiedy schodziłam z kanapy, złapał mnie za ręce i pociągnął do góry. W jednej chwili spotkały się nasze spojrzenia, a jego wzrok przeszył mnie jak błyskawica. Przestraszyłam się i natychmiast puściłam jego dłonie. Co to było? On również zdawał się być poirytowany - w każdym razie patrzył na mnie bez słów przez jedną, długą sekundę. Ale to już się stało - to była miłość od pierwszego wejrzenia! Z tym, że obaj mieliśmy już rodziny, dzieci. Pożegnał mnie grzecznie i pospiesznie opuścił szpital. Nie spotkałabym go nigdy więcej, a może to i lepiej. Mieliśmy harmonijne, udane małżeństwa. W moim jedynym zgrzytem była moja bezpodstawna zazdrość. Bywałam zazdrosna, chociaż mój mąż nie dawał mi absolutnie żadnego powodu!"

Jeden z ataków zazdrości podczas wyjazdu ze znajomymi do restauracji w pobliskiej Elbe (dziś Elbe tworzy z Boizenburgiem jedno miasto) zakończył się jej wyjściem do pobliskiego lasku, gdzie nabawiła się zapalenia płuc.


"Tak więc kilka tygodni po moim pierwszym spotkaniu z doktorem Leichnitzem, mój mąż poszedł do ordynatora szpitala by załatwić mi skierowanie. Przyszedł do mnie zdziwiony i opowiada, że ordynator powiedział, że wcale nie potrzebuję skierowania. "Jestem przecież lekarzem pańskiej żony!" Byłam strasznie przerażona - nie powinnam sobie wyobrażać, że lekarz poczuł do mnie to co ja do niego. Naturalnie nie powiedziałam wtedy swojemu mężowi nic więcej oprócz wyniku badania. On tylko wzruszył ramionami, mówiąc, że nic z tego nie rozumie. Tak więc "mój" lekarz przychodził do mnie do domu, aby mnie leczyć - byłam zachwycona mogąc zobaczyć go ponownie. (...) Po dwóch tygodniach mogłam już wstać z łóżka. Doktor Leichnitz przychodził co parę dni i pytał o moje zdrowie. Ponieważ nie mogłam zabrać z Koronowa zbyt wielu ubrań, często chodziłam w cienkiej kamizelce. Podczas jednej z wizyt Otto przyniósł mi prezent - swoją własną kamizelkę z futra! Spojrzałam na niego oniemiała, ale on powiedział tylko, że powinnam zacząć dbać o moje zdrowie i ubierać się w coś cieplejszego. Innym razem przyniósł mi jedwabną koszulę nocną, którą od razu schowałam do szafy aby Karl-Friedrich (mój mąż) jej nie zobaczył. Byłam w doktorze zabujana po uszy i on we mnie też. Gdybyśmy nie mieli swoich małżeństw, prawdopodobnie posunęłoby się to o wiele dalej, jednak żadne z nas nie chciało niepokoić swoich partnerów. Więc nikt nie mógł się o nas dowiedzieć. Myślę, że Karl-Friedrich czegoś się domyślał, ale nigdy nic nie powiedział."

Emma z mężem coraz poważniej myśleli o ucieczce na Zachód. Rosjanie sprawiali mnóstwo problemów, dopominali się o żywność, o mleczarnię, w której mieszkali. Pewnego styczniowego dnia 1948 roku zadzwonił do niej Otto, mówiąc, że jej mąż musi wyjechać. "Widziałem czarną listę, był na niej Twój mąż!" - mówił. "Czarna lista to był spis wszystkich ludzi oskarżonych przez Rosjan o przestępstwa, których należało jak najszybciej aresztować. Nie traciliśmy czasu w przygotowaniach do wyjazdu" - pisała Emma. W końcu udało się jej wydostać z radzieckiej strefy okupacyjnej.

Wspomniane dzieci Ottona to Helga Edelgard Leichnitz oraz Klaus-Dieter Leichnitz, z małżeństwa z Adelheid Ottilie Gertrud Wille, urodzonej w Tułowie. Warto nadmienić, że matka Ottona - jak wspominałem na początku - umarła w latach sześćdziesiątych właśnie w Boizenburgu. Prawdopodobnie uciekł tam więc razem z nią. We wspomnieniach Emmy Otto pojawia się jeszcze tylko raz - gdy pisze o nim, że "umarł niespodziewanie na zakrzepicę w 1983 roku. Nasz szczególny związek trwał aż do śmierci". Wnioskować z tego można, że Otto wraz z nią uciekł na Zachód.

Jeśli relacja i zawarte w niej nazwiska, wydarzenia oraz daty są prawdziwe, to można przyjąć, że Otton Leichnitz przeżył 61 lat i podobnie jak wielu niemieckich zbrodniarzy - nigdy nie poniósł odpowiedzialności za swoje czyny. 

____________________________________________________________________________________________________________

Podczas swojej działalności w bydgoskim szpitalu Otton wydał książkę Alte und neue Methoden der Behandlung schlecht heilender Hautdefekte einschliesslich Ulcus cruris czyli "Stare i nowe metody leczenia ciężko gojących się ran w tym owrzodzeń podudzia"

- Siegfried Staemmler był przedwojennym bydgoskim lekarzem, który zginął na początku września 1939. Jego imieniem naziści nazwali szpital miejski, gdy po krótkim okresie użytkowania przez wojsko niemieckie powrócił do służby cywilom w sierpniu 1940. 

Erich Kern należał do NSDAP oraz SS, a po wojnie był znanym rewizjonistą, dlatego jego opracowanie należy traktować ze sporą rezerwą, a raczej nie powinno się go w ogóle brać na poważnie. Próbuje w nim obarczyć Polaków winą za wybuch Drugiej Wojny oraz zrzuca odpowiedzialność z hitlerowców. Niemniej jednak, postanowiłem przytoczyć fragment  jego książki, mianowicie zeznania świadka mówiącego o śmierci Ludwiga Leichnitza 3 września 1939 przy Młynie Petersona, gdzie faktycznie miał wtedy miejsce mord na Niemcach a ojciec Ottona był niewątpliwie jedną z ofiar.

- Kalendarz Bydgoski 1970, str. 137-140
Mein Leben in Pommern, Emma Schlumm
- http://www.archiv-der-zeitzeugen.com/Files/files/PDFSchlumm_Pommern_22.pdf
Erich Kern, "Verbrechen am deutschen Volk. Eine Dokumentation allierter Grausamkeiten", 1964. 


Pełny tekst zeznania Sikorskiego w języku polskim:

"Nazywam się Paul Sikorski, mam 35 lat, katolik, kupiec. Należę do mniejszości niemieckiej, zameldowany w Bydgoszczy, na Muerstrasse 4.

W niedzielę, trzeciego września 1939 roku, około szóstej rano, poszedłem do młyna wyłączyć światło oraz turbinę. Idąc tam, nagle usłyszałem głośne krzyki od strony nasypu kolejowego. W odległości około 100 jardów zobaczyłem grupkę kolejarzy, cywilów i wojskowych bijących bagnetami, kolbami i pałkami siedem osób w wieku 20-60 lat. Otoczyli swoje ofiary. Podbiegłem bliżej i usłyszałem jak krzyczą po polsku: "zabić Niemców!". Zobaczyłem tryskającą krew. Odwróciłem się jednak, gdy spostrzegłem, że ta banda chce na mnie skoczyć. Wróciłem o dziewiątej i obejrzałem ciała. Dwie ofiary miały wydłubane bagnetami oczy. Ich oczodoły były puste, była tam tylko krwawa masa. W przypadku trzech innych ofiar czaszki były rozbite, a mózg leżał z jard od ciała. Pozostałe ciała były całkowicie rozwalone. Jedno z nich było w ogóle otwarte. Dwójka ofiar była mi znana, to był Leichnitz, rzeźnik z Jagershof, oraz Pan Schlicht.

Po południu, między trzecią a czwartą, grupka żołnierzy wraz z kolejarzami przyszła do mojego młyna, młyna Petersona, wraz z osiemnastoma Niemcami. Byli związani ze sobą parami. Widziałem ich dokładnie ze swojego ogrodu. Cała osiemnastka została rozstrzelana, po dwóch na raz. Bili ich ciała leżące na podłodze. Wśród ofiar był 14 latek (Herbert Schollenberg - dop. red.), oraz kobieta. Niewątpliwie wszystko miało być zrobione jak najszybciej, ponieważ natychmiast opuścili młyn. Po wszystkim obejrzałem dokładnie ciała; leżały tam przez trzy dni. 

W poniedziałkowy wieczór, kiedy powiedziano, że polscy żołnierze już ewakuowali się z miasta, dwóch z nich przyniosło starszego pana i starszą panią. Na moich oczach przyparli ich do ściany w młynie. Podbiegłem do żołnierzy, padłem przed nimi na kolana i zacząłem błagać ich w języku polskim, aby uwolnili tę dwójkę starszych ludzi, mających około 65 lat. Zostałem jednak odepchnięty kolbą przez jednego z żołnierzy, który powiedział "pozwól zginąć tym cholernym Niemcom". Zanim udało mi się wstać, zdążyli ich już rozstrzelać, ich ciała wpadły do rowu. Wtedy obaj wymaszerowali."




Bądź na bieżąco dzięki facebookowi

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz